Wielu turystów woli odstać nawet dwie godziny, czekając na kurs konnym fasiągiem, niż pójść pieszo nad Morskie Oko. I jeszcze słono za to płacą.
Spór o transport konny w Tatrach mało obchodzi wielu turystów, chętnie korzystających z takich przejazdów. Fiakrzy są zadowoleni z niegasnącego zainteresowania jazdą ich wozami, bo to niezły zarobek. Konie, ciągnące fasiągi wypełnione turystami nad Morskie Oko, mają teraz lżej niż dwie dekady temu - obecnie limit pasażerów to 10 osób.
Przewodnik tatrzański Sławomir Jankowski daje prostą receptę na to, by zakończyć spór wokół fasiągów. Uważa, że turyści sami mogą ulżyć koniom: - Wystarczy, że nie będą korzystali z wozów.
Jednak sporo turystów zwyczajnie nie ma na to ochoty. Wolą czekać w długiej kolejce i płacić niemałe pieniądze za przejazd, zamiast pokonać malowniczą trasę na własnych nogach. W szczycie sezonu fiakrzy wołają po 100 zł od pasażera. Wysoka cena nie jest przeszkodą. W ostatnich dniach na Palenicy Białczańskiej, skąd kursują konne fasiągi nad Morskie Oko, ustawiały się długie kolejki wycieczkowiczów, czekających na możliwość jazdy zaprzęgiem. Jedni pasażerowie twierdzą, że dla nich pokonanie pieszo około 10-kilometrowej trasy lekko pod górę jest zbyt dużym wysiłkiem. Inni uważają taką przejażdżkę za atrakcję turystyczną.
Jako alternatywę Tatrzański Park Narodowy wprowadził kursy elektrycznych busów nad Morskie Oko. Te jednak nie cieszą się taką popularnością, jak konne zaprzęgi. Za bilet trzeba zapłacić podobną kwotę, co u fiakrów. TPN zaznacza, że wprowadzenie elektrycznych busów nie będzie oznaczało likwidacji konnego transportu na trasie nad Morskie Oko. W najbliższych dniach nie pojadą tędy ani wozy konne, ani elektryczne busy. Z powodu remontu drogi.