Amerykańska Akademia Filmowa poinformowała, że
Tom Cruise dostanie Honorowego Oscara. Trudno w to uwierzyć, ale będzie to pierwsza statuetka na koncie tego aktora. Wcześniej był nominowany czterokrotnie, ale zawsze opuszczał Dolby Theatre w Los Angeles z pustymi rękoma. Fabryka Snów w końcu odda cesarzowi co cesarskie.
Tom Cruise kojarzy nam się przede wszystkim z kinem akcji. Legendą obrosły historie z planów filmów, w których gra. Hollywoodzki gwiazdor — mimo 63 lat na karku — nie potrzebuje pomocy kaskaderów, sam wykonuje ryzykowne sztuczki. Wspinał się po szklanej ścianie najwyższego budynku świata Burdż Chalifa, wykonał tzw. HALO jump, czyli skok ze spadochronem z siedmiu kilometrów, trzymał się burty startującego samolotu transportowego.
Wszystko po to, aby dostarczyć widzom rozrywki najwyższej jakości. W efekcie popularnością cieszą się kolejne części serii
"Mission: Impossible" czy "Top Gun", w której wciela się w Mavericka, pilota myśliwca marynarki wojennej USA.
Wspomniane filmy są świetnymi przykładami dobrze zrealizowanego kina akcji. Tom Cruise — według mnie — na Oscara zasłużył jednak przede wszystkim wspaniałą kreacją w filmie "Magnolia" Paula Thomasa Andersona (1999). Aktor był fanem poprzedniego filmu tego reżysera pt. "Boogie Nights". Skontaktował się z nim podczas pracy nad "Oczami szeroko zamkniętymi"
Stanleya Kubricka. Anderson zaprosił go wówczas do swojego projektu.