Do szpitala Royal Prince Alfred Hospital w Sydney zgłosiła się 30-letnia pacjentka z powiększonymi węzłami chłonnymi. Lekarze podejrzewali chłoniaka, nowotwór wywodzący się z komórek układu odpornościowego. Usunęli węzeł chłonny z jej pachy i poddali go badaniu. Okazało się, że znajdują się w nim drobinki czarnego pigmentu, który pochodził z tatuażu zdobiącego jej plecy.
Ten nietypowy przypadek lekarze opisali w czasopiśmie "Annals of Internal Medicine". Ich zdaniem do zmian zapalnych w węzłach chłonnych doszło za sprawą komórek odpornościowych, które znalazły pigment, czyli obcą substancję, połknęły go i przemieściły się ze skóry do węzłów chłonnych.
Historia tej pacjentki stała się inspiracją dla naukowców z uniwersytetu w Lund w Szwecji, którzy postanowili sprawdzić, czy tatuaże mogą sprzyjać chłoniakom. W tym celu wykorzystali dane zebrane w krajowym rejestrze nowotworów. Zidentyfikowali prawie 3 tys. mieszkańców Szwecji w wieku 20-60 lat, u których w latach 2007-2017 zdiagnozowano chłoniaka. Wysłali im kwestionariusze, w których pytali o czynniki związane ze stylem życia, które mogą zwiększać ryzyko chłoniaka, takie jak palenie czy wiek, oraz o to, czy osoby te miały jakieś tatuaże.
Na podstawie tych danych uczeni ustalili, że pod wpływem tatuaży może dojść do chłoniaka, a ryzyko tego nowotworu złośliwego jest o 21 proc. wyższe u osób, które miały co najmniej jeden tatuaż, niż u osób, które takich malunków na ciele nie mają. "Tatuaż, niezależnie od rozmiaru, wywołuje w organizmie stan zapalny o niewielkim nasileniu, który może doprowadzić do raka" — komentuje na łamach czasopisma "eClinicalMedicine" współautorka badania Christel Nielsen, adiunkt w Wydziale Medycyny Pracy i Środowiskowej na uniwersytecie w Lund.
– Związek między tatuażem a chłoniakiem wydaje się logiczny. Tusz jest ciałem obcym, które cały czas stymuluje układ odpornościowy, w tym limfocyty, z których rozwijają się chłoniaki – uważa prof. Radosław Śpiewak z Zakładu Dermatologii Doświadczalnej i Kosmetologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.